reklama
reklama

Wyprawa motocyklem na Gibraltar, cz. I

dodano: 2018-11-16 10:24 | aktualizacja: 2019-10-31 21:22
autor: Andrzej Pietrzak | źródło: podroze.satkurier.pl

Gibraltar No to w drogę. W lutym tego roku, siedząc sobie wygodnie na kanapie i delektując się gorącą herbatą, pomyślałem, że skoro za kilka dni odbieram motocykl, to warto byłoby go gdzieś sprawdzić. Spojrzałem więc na Martę i zapytałem: - A może ruszymy na Gibraltar? - Odpowiedź brzmiała: - Jasne! Tylko, kiedy? - Uzgodniliśmy, że ruszamy na majówkę.

Gibraltar


Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
Gibraltar (zniekształcone arab. – Dżabal Tarik, „góra Tarika”) to brytyjskie terytorium zamorskie na południowym wybrzeżu Półwyspu Iberyjskiego, u ujścia Morza Śródziemnego na Ocean Atlantycki; zajmuje powierzchnię 6,55 km2. Od północy graniczy z hiszpańską prowincją Kadyks. Charakterystycznym obiektem górującym nad terytorium jest Skała Gibraltarska. W przeszłości ważna baza Royal Navy, obecnie gospodarka terytorium bazuje głównie na turystyce, handlu, usługach finansowych, sektorze żeglugi morskiej oraz podatku od zakładów bukmacherskich. Gibraltar jest przedmiotem sporu terytorialnego pomiędzy Wielka Brytania i Hiszpania. Spór ten zaostrzył się po decyzji Wielkiej Brytanii o wyjściu z UE (za: Wikipedia).

Tak to zrodził się pomysł naszej szaleńczej wyprawy na czas. Dlaczego na czas? Zazwyczaj gdy podróżuję, nie ogranicza mnie termin powrotu - bo nic nie muszę. I to jest ten mój komfort. Marta śmiga do pracy i ma zobowiązania, więc trzeba będzie dokładnie ułożyć plan wyjazdu. Tradycyjnie - ile dni, tyle par skarpetek, majtek i koszulek, torebki vacum, które ściskamy, aby zmniejszyć gabaryty. Nie jest łatwo na jeden motocykl zapakować dwie osoby plus „jeszcze moją torebkę” Marty. Ale udało się. Zapakowany motocykl spał na parkingu na 3 Maja w Płocku, a my chrapaliśmy na Grodzkiej.

I tak to nastąpił dzień 27 kwietnia 2018 roku. Pobudka 4:30, zanim wstało słońce. Poranna toaleta, w tym dokładny make-up Marty, który po pierwszym ściągnięciu balaklawy zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bardzo mnie to rozbawiło. Dziwiłem się po co ona tak się maluje, ale oczywiście nie śmiałem skomentować :-)

To dziwne uczucie ruszać w trasę z kimś, kto nigdy wcześniej nie zrobił na siodle powyżej 50 km. Przyglądałem się jej z podziwem, miała strach w oczach, ale także duży zapał do podroży. Gdy wychodziliśmy z kamienicy, była 6:00 rano, a dzień 27 kwietnia był dopiero za horyzontem, wschodząc wraz ze słońcem. Lekki wiatr budził nas pod Katedrą w Płocku, pod którą podjechaliśmy, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia.
 
Obowiązkowa fotka o 6:15 przed Katedrą w Płocku

Przyznam się szczerze, że miałem ogromne obawy zabierając ją ze sobą. To naprawdę było wyzwanie.
- No to w drogę? - zapytałem.
- Tak, no to w drogę - odpowiedziała.
Miasto budziło się do życia, jakiś kot męczył strunę pod katedrą. W ciszy starówki odpalam motocykl i współczuję wszystkim, którzy muszą słuchać pustych wydechów mojej Electry. Przez most w świetle wschodu słońca przelecieliśmy powoli.

Ogólnie plan był prosty. Każdego dnia zrobić około 1200 km. Teoretycznie to nic wielkiego, w praktyce to pięć postoi na tankowanie, około 20 minut na każde, czyli 12 godzin podróż, 1,5 godziny na tankowanie i godzinny obowiązkowy postój południowy. Zapewne każdy, kto śmiga na motocyklu, zgodzi się, że najlepsza jazda jest wtedy, gdy słońce świeci w plecy. Pod słońce też można sobie poradzić, lecz najgorszym momentem każdego wyjazdu jest dla mnie chwila „przełamania”, gdy słońce przechodzi zza pleców przed motocykl. Wtedy zawsze mam kryzys i muszę zatrzymać się zanim zabraknie mi „prądu”. Reasumując, około 15 godzin drogi przed nami, słońce na niebie i droga. Kierunek Zgorzelec, a potem Karlsruhe... Po 2,5 godziny pierwszy postój. Słońce tego dnia dawało nam popalić, o 10:00 już leżeliśmy plackiem na trawniku gdzieś na autostradzie w stronę Wrocławia. Pogoda cudowna.
 
Jak widać nie tylko mnie zużyła się bateria

Cóż można pisać o trasie? Jazda autostradą to „flaki z olejem”, jedna długa prosta biała kreska... Nie mylić z białą ścieżką :-) Po prostu jedziesz i śpisz. Dotarliśmy w końcu do miejsca bliżej granicy, gdzie w końcu mogliśmy zjeść coś bardziej treściwego. Pycha amu: goloneczka, kiełbasa z rożna, piwo. A przed nami jeszcze helmutlandia. Cel dotrzeć chociaż do Karlsruhe. Droga się dłuży, słońce już daje w oczy, a Marta co chwilę rozprostowuje nogi. Wcale się jej nie dziwię. Od lat tylko praca przy biureczku i kawusia, w pracy sami „chłopcy z placu broni”. A tu nie ma, że boli, trzeba siedzieć w siodle i dawać radę. Przyznać muszę, iż zakładałem inny scenariusz: granica z Dojczlandią będzie granicą pod tytułem „mam dość, nie dam rady więcej”. No, ale „rozczarowałem się” bardzo pozytywnie. Ani słowa, nawet jednej skargi... Ciuchy ok, buty ok, makijaż... no cóż ;) i włosy luz. No, pomyślałem, uparciuch jakiś.

Po obowiązkowym posiłku, przed pustką energetyczną i odpoczynkiem, tankowanie i rura! To takie dziwne uczucie, gdy po kilku godzinach „schodzisz na ląd”, by odpocząć. Siadasz, jesz, pijesz i zdajesz sobie sprawę, że nie możesz sobie na tym krześle znaleźć miejsca. Dupa ciągnie na motocykl, płuca pragną tlenu, a nie tego rozgrzanego parnika pod dachem jakiejś knajpy. Świeżego, orzeźwiającego podmuchu wiatru, który w trakcie jazdy wciska się w każdy zakamarek twego ciała. To jak przejść przez ścianę. To coś więcej niż tylko jazda, to połączenie się z całym światem.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy.




Więcej z kategorii Europa


reklama